(Felietony, Topki i Offtopiki #12) Ulubione 5 płyt - wydanych przed XXI wiekiem.

     O każdej z tych płyt, zostało powiedziane już tyle, że wystarczy poszukać na anglojęzycznych stronach, albo po prostu zgłębić się w analizy ich linijek na Geniusie. Te albumy, pokazały mi - że czas i okoliczności nie były ważne, gdy potrafiło się po prostu pizgać kozackie produkcje, do dziś na poziomie ponadczasowym. Nie do pobicia. Na szybko wybrałem 5, bo prawdziwa epoka, którą sobie cenię, to lata 'posuchy', gdy hałastra i wszechstronnie rozumiana kultura popularna, tzw. 'popspultwo' (tu nie ma literówki, tak ma być, jasne?) postanowiło wyłożyć jaja na hip-hop, gdy przestał być gorącym tematem. Ale o tym? Będę musiał się rozpisać innym razem. Póki co - mam ciekawsze zajęcia. Go on zatem.

5. The Roots - Things Fall Apart


     Okładka nie zachęca - ale to był jedyny sposób, aby tak przejrzyście zobrazować, o co im w ogóle chodzi. Zrobili to na tyle skrupulatnie, że chyba obeszło się bez większych problemów prawnych. Polityczna jazda była intensywna. Ale zrobili to w sposób świetny, bardzo mocno wyprzedzając swoje czasy. Wiele osób twierdzi, że obecnie się skończyli, ale mi ich ostatnie LP się podobało najbardziej ze wszystkich. Aż tak zły jestem? Cóż. Polecam wszystkim konserwatystom.

4. Eminem - Infinite


     Minęło wiele, odkąd pierwszy raz usłyszałem ten materiał, ale w skrócie: Jarałem się tym, jak niczym innym, bo (co się do dziś zgadza) obrazuje to jak na dłoni - prawdziwą esencję tamtych czasów w Detroit, z każdą tego zaletą, jak i wadą. Typa, który kontrakt podpisał, poprzez wygranie kilku walk i rzuceniem mistrzowskiego stylu wolnego przed osobami, które mu ten papier w '96 podsunęły. Wyszło z tego coś, czego nic, ani nikt, nie będzie w stanie podważyć od strony autentyczności 'stylu życia na ulicy' z perspektywy tedy młodych łebków - kiedykolwiek. Albowiem ongiś, Em wykorzystał swoją jedyną szansę, aby wbić się do peletonu, robiąc kilka lat później hity, znane nawet osobom 'spoza', jak zresztą cała płyta MMLP. No generalnie Dr. Dre stworzył z niego gracza na wiele lat topowego, przynajmniej wśród białych. TO jest prawdziwa pocztówka biednych czasów w Stanach. Bez naciągania, bez ckliwych historyjek, najzwyczajniejsze przekazywanie uczuć, na masie błędów i prostackich rozwiązań. To sobie cenię w muzyce. Dlatego, nigdy nie trafi do mnie 'rap uliczny' (XD) a tym bardziej trap.

3. Slick Rick - Behind Bars


     Moi drodzy... Tutaj, przechodzimy do mistrzów wszechświata. Gdyby nikt mi nie powiedział, że to jest 1991, to ja do dziś bym myślał, że 2005 minimum. Przecież... Mi się w głowie nie mieści, co tu się stało. Znowu - tytułowy utwór morduje do dziś, każdym swoim elementem. Melancholia, albo coś? Nie wiem, nie jestem w stanie stwierdzić, ile z tego to faktycznie 'przewyższanie trendów obecnych', a ile 'wspomnienia lepszych czasów'. Cóż. Więc: Cały ten album, został napisany w więzieniu. Slick siedział, za próbę morderstwa kuzyna i ten album, który jest przy okazji jedynymi storytellingami, których mogę słuchać w nieskończoność, nigdy później nie pojawiły się w żadnym języku takie, które by mi tak siadły. Wracając. No i ten album, to jest najlepsze 'odbicie' całej sprawy tak, aby ukazać siebie jako niewinnego, przy okazji, robiąc świetny materiał, zostający na wiele lat. Dziś? O wiele bardziej puszczony w niepamięć, niż inne w tym zestawieniu, ale cóż. W serduszku nadal gra stara szkoła. Nie wiem, co więcej dodać. Sprawdźcie tytułowy track.

2. Company Flow - Funcrusher Plus 


     Nie wiem. To co El-P tutaj zrobił, to nie wiem. W sensie... Te RAW-industrialno-hip-hopowe bity, w połączeniu z tak futurologicznymi tekstami, jakie tu padają, z tym flow... No nie mam słów. Panowie tym projektem zmietli z powierzchni ziemii całe środowisko 'pozytywnie myślących', a El-P zakładając kilka lat później własną (najlepszą, kurwa NAJLEPSZĄ do dziś) wytwórnię - Definitive Jux i wydając w niej Cannibal Ox - Cold Vein, Mr. Lifa, Aesopa i własną solówkę 'Fantastic Damage'... Po prostu skaził to całe środowisko tak, że do dziś w pełni się nie odrodziło. Albo zmutowało. Czaicie, o co mi chodzi? Jak znacie angielski, to macie lekturę do nadrobienia. Poszukajcie na Geniusie. To jest absurd, co tu się wydarzyło. Jak mnie ktoś zapyta o najlepszego beatmakera ze sceny 'alternative' w Stanach i podam kogoś innego, niż El-P - proszę mnie zabić.

1. Aesop Rock - Music For Earthworms


     Król liryki. Niepodważalny. Jeszcze Dub-L mu produkował, on kompletnie nie miał flow (autentycznie, czytanie jego tekstów z tamtych czasów - jakbyś czytał książkę), ale wiedział o co mu chodzi i jak w przypadku Ras'a na naszym podwórku - uparcie dąży do celu ponad dwie dekady i cały czas gra dokładnie o to samo, tylko jego umiejętności z czasem się diametralnie zwiększają. Jak Aesop zaczął robić swoje charakterystyczne bity, w okolicach 2007 (ich apogeum było na Skelethonie w 2012) to do dziś wypadasz z butów. Czapki z głów. Typ, urwał się całkowicie z księżyca. Pierwsze trzy projekty, a głównie ten - to jest iście obca galaktyka. W kwestii tekściarstwa, grafomanii (z pozytywnym wydźwiękiem) i generalnie 'myślenia' - jest niepodważalnym liderem. Wiecie, że ma większy zasób słów, niż Szekspir i autor Moby Dicka? On nawinął praktycznie każde istniejące słowo w słowniku angielskiego. Czy mogę go polecić komukolwiek? NIE. Chyba, że nigdy nie uchodziłeś za 'normalnego' w swoich gustach i prezentowałeś opinię odmienną do 'całej reszty świata'. Te późniejsze albumy, od None Shall Pass w górę - spokojnie mogę polecać, bo są kozackie realizatorsko, ale pierwsze 5-6 projektów, tylko dla osób szukających nowego sensu pisania. Bazooka Tooth do dziś na winylu stoi na półce. Nie chcę jakoś przesadnie słodzić, ale to było subiektywne max. Wierzę, że moje poglądy w tym temacie nigdy nie ulegną większym zmianom. Na ten moment - tyle. Czas pokaże, kiedy coś narzucę nowego na blogosferę, ale mam już pewien zamysł na kolejne Offtopiki. Zobaczymy. Pozdrawiam wszystkich, którzy mają czas, żeby to czytać.

Komentarze

Popularne posty